Symbol gwiazdki


Przeczytaj i przeszukaj Trzeci Testament
   Rozdział:  
(A,0-144) 
 
Wyszukiwanie zaawansowane
Spis treści dla Zintelektualizowane chrześcijaństwo   

 

Wizja Chrystusa. Boska medytacja, złote światło, złota gloria w duchu boskiej promienistości  3. Jak wcześniej wspomniałem, usiadłem wygodnie z opaską na oczach w zaciemnionym pokoju. Siedziałem niezbyt długo, gdy nagle pojawiła się szarobiała postać, przedstawiająca znaną figurę Chrystusa, wyrzeźbioną przez znanego duńskiego rzeźbiarza, Bertela Thorvaldsena. Wydawało mi się, że figura ta znajdowała się 7 metrów przede mną. Była mniejsza od oryginalnej, miała około pół metra wysokości. Była wyjątkowo wyraźna i piękna. Trwało to tylko przez krótką chwilę, potem figura rozpłynęła się. Pokój był w dalszym ciągu ciemny. Później zrozumiałem, że ta mała, gipsowa figura miała symbolizować boską istotę, którą miałem poznać w następnych świetlanych wizjach – nie w formie martwej lub pozbawionej życia materializacji, lecz jako ponadziemską, żywą istotę.
      Nagle zaczęła zarysowywać się w ciemności oślepiająca, ponadziemska sylwetka, promieniująca najjaśniejszym, białym światłem. Tym razem nie była to gipsowa figura Thorvaldsena, lecz żywy Chrystus wielkości człowieka. Figura poruszała się bardzo powoli w moim kierunku z rozpostartymi ramionami, jakby chciała mnie objąć. To olbrzymie promieniowanie, bijące od figury i jej ubioru, składało się z tysięcy świecących mikroskopijnych słońc, a każde z nich było mniejsze niż najmniejsze główki szpileczek. Wysyłały one oślepiające, oszałamiające światło, podkreślające ponadziemskiego, żywego Chrystusa w jasno niebieskiej poświacie, która tworzyła się w bardzo przedziwny sposób. Patrzyłem zauroczony na tę boską, cudowną istotę z wyższego świata. Lecz figura znowu rozpłynęła się. Przez chwilę znalazłem się znowu w ciemności. Po czym ponownie raz jeszcze z ciemności wyłoniła się ponadziemska sylwetka jaśniejącego Chrystusa. Tym razem wydał mi się olbrzymi w porównaniu ze wzrostem normalnego ziemskiego człowieka. Byłem zupełnie jak sparaliżowany i mogłem tylko wpatrywać się nieruchomo w świecącą postać, znajdującą się przede mną i poruszającą się prosto w kierunku mojego organizmu, w kierunku mojego wnętrza. Postać zatrzymała się we mnie i pozostała tu bez ruchu. W tym samym momencie ta boska postać zaczęła emitować w moim wnętrzu mocne światło. W nim zobaczyłem cały świat. Tak, jak bym znajdował się ponad Ziemią. Zobaczyłem statki pływające po morzach. Widziałem kontynenty z miastami i wsie przesuwające się obok, krótko powiedziawszy, widziałem, że mocne światło z postaci Chrystusa świeciło i promieniowało z mojego wnętrza na cały świat. Na tym zakończyła się ponadziemska, boska wizja. Zostałem sam w ciemności, lecz jasne światło postaci Chrystusa pozostało we mnie i od tego momentu zaczęło iskrzyć się we mnie z przybierającą siłą.
      Wyżej opisaną, promienistą wizję Chrystusa przeżyłem w absolutnie trzeźwej, kosmicznej świadomości dziennej, a nie w żadnej innej formie snu czy halucynacji. To było wyraźne podkreślenie mojej misji, którą miałem wykonać. Prawdą jest, że nie od razu mogłem pojąć lub być świadomym w jaki sposób ja, niewykształcony człowiek, miałem podołać takiemu duchowemu czy kosmicznemu zadaniu, tak olbrzymiego, wzniosłego formatu. Moja niepewność trwała jednak krótko. Już następnego przedpołudnia czułem, że muszę znowu medytować w ciemności, tak samo jak poprzednio.
      Znowu usiadłem w moim plecionym krześle, które wydało mi się naładowane jakąś mocną siłą duchową. Miałem zawiązaną opaskę na oczach i znajdowałem się w głębokiej ciemności, lecz pozostawałem w absolutnie czuwającej świadomości dziennej. Nagle mój wzrok jakby skierował się w ciemne niebo. Najpierw pojawił się na nim ciemny cień, potem niebo się rozjaśniło. Powtórzyło się to wiele razy. Za każdym razem niebo rozjaśniało się coraz bardziej, aby w końcu stać się oślepiającym oceanem światła w najczystszych, złotych kolorach. Było o wiele silniejsze niż jakiekolwiek inne, istniejące światło. Formowało się w tysiące wibrujących, złotych nitek, całkowicie wypełniających przestrzeń. Znajdowałem się sam w środku tej boskiej, żywej, złotej promienistości, lecz nie byłem widoczny w żadnej zmaterializowanej postaci. Nie miałem żadnego organizmu, tak jak i wszystkie inne rzeczy stworzone dookoła mnie: mój pokój, meble; krótko mówiąc, cały świat materialny zniknął, albo inaczej, stał się niedostępny dla odbioru poprzez zmysły. To oślepiające, złote światło wraz z wibrującymi, złotymi nitkami wchłonęło w siebie wszystko to, co jest dostępne dla zmysłów, lub stanowi doświadczenie życiowe. Niemniej jednak znajdowałem się w stanie trzeźwej, dziennej świadomości na tyle, że poprzez to bardzo mocne złote światło przeżyłem i zrozumiałem, iż w tej złotej glorii znalazłem się w domu mojego, wiecznego „ja”, że posiadałem tutaj wiecznie żywą egzystencję ponad wszystkim tym, co jest widoczne jako rzeczy stworzone. Byłem poza czasem i przestrzenią, zespoliłem się z nieskończonością i wiecznością. Znajdowałem się w moim nieśmiertelnym „ja”, które wraz ze wszystkimi „ja” innych, nieśmiertelnych istot żywych, stanowi jedność z „ja” wszechświata, lub inaczej, z wiecznym źródłem istnienia. Byłem zespolony z nim przez wszystkie czasy, przez wszystkie kultury świata, przez wszystkie religie świata, przez wszystkie rasy i narodowości, które świadomie, jak i nieświadomie szukały, wyznawały i czciły jednego wiecznego, wszechwiedzącego, wszechmocnego i miłosiernego Boga.


Komentarze można przesyłać do Instytutu Martinusa.
Informacje o wadach i problemach technicznych można przesłać do webmastera.