Symbol gwiazdki


Przeczytaj i przeszukaj Trzeci Testament
   Rozdział:  
(A,0-144) 
 
Wyszukiwanie zaawansowane
Spis treści dla Zintelektualizowane chrześcijaństwo   

 

Dlaczego Chrystus nazywał siebie „synem człowieczym”?  18. Nazywając siebie synem człowieczym Chrystus oczywiście chciał stworzyć przeciwwagę dla przesądu, o którym wiedział, że w przyszłości rozwinie się w nieintelektualnym chrześcijaństwie w miarę rosnącej na wielką skalę akceptacji dla jego pozycji i utworzy władzę duchowną, której trudno będzie trzymać się rzeczywistej prawdy o indywidualności Jezusa, gdyż dla tej władzy będzie on całkowitą tajemnicą. W swojej niewiedzy władza ta zaczęła tworzyć przedziwne wyobrażenia o tej niezwykłej, jedynej w swoim rodzaju osobowości. Pojęcie „kosmicznej świadomości” czyli świadomości chrystusowej było nieznane. Brak było zrozumienia, że ten stan świadomości odzwierciedlał ostateczne stadium boskiego tworzenia człowieka na obraz i podobieństwo Boga. Nie zrozumiano, że Jezus z Nazaretu był świadectwem doskonałego człowieka na obraz i podobieństwo Boga. Nie rozumiano i nie pojmowano, w jaki sposób mógł urodzić się człowiek z tak wzniosłą świadomością, który poprzez swoją czystą, kosmiczną miłość i wiedzę wzniósł się niezmiernie wysoko ponad pospolitą ziemską mentalność i sposób bycia, bazujących wówczas na wojnach, przelewie krwi, zabijaniu i okaleczaniu, tak pomiędzy państwami, jak i między pojedynczymi istotami. Nienawiść, zemsta i wojna były rozumiane przez nich jako powszechny sposób życia. Musi jeszcze upłynąć wiele tysięcy lat nim cała ludzkość zrozumie znaczenie pokoju i kosmicznej miłości w misji Chrystusowej i stanie się ludzkością na obraz i podobieństwo Boga oraz uczyni planetę niebiańskim królestwem na ziemi. Istota, urodzona jako człowiek z kosmiczną miłością i wiedzą, musiała zwrócić uwagę tam, gdzie w większości panowała nienawiść, zemsta, wojny i świadomość diabelska. Jego zwolennicy wyobrażali sobie, że jest on synem Bożym, a nawet w niektórych grupach wierzono, że jest samym Bogiem, który wcielił się w ludzkie ciało. Faktem było dla nich, że urodził się z Marii Dziewicy, lecz tylko Bóg mógł być ojcem. Nie wyobrażano sobie ziemskiego mężczyzny jako ojca Jezusa. Uważano, że Maria Dziewica w jakiś boski i niewytłumaczalny sposób zaszła w ciążę przy pomocy Ducha Świętego. Prawdą jest, oczywiście, że boski duch święty odegrał ważną rolę, lecz nie można zaprzeczyć, że do zapłodnienia potrzebny był mężczyzna. Wierzono, że nie było to konieczne. W związku z tym Maria Dziewica musiała być zapłodniona przez Boga. Jezus był więc synem Marii Dziewicy i Boga. Stąd pochodzi, istniejący w chrześcijaństwie, przesąd o „porodzie dziewiczym”. Jednak Chrystus nigdy nie mówił ludziom, że przyszedł na świat w tak wyjątkowy i nienaturalny sposób. Oczywiście, że miał on ziemskiego, fizycznego ojca, jak i ziemską, fizyczną matkę. Fakt, iż jego olbrzymia, kosmiczna świadomość była rezultatem tworzenia go na obraz i podobieństwo Boga w poprzednich życiach, był zupełnie niepojęty i niezrozumiały dla słuchaczy, którzy niczego nie wiedzieli o reinkarnacji lub wiecznym życiu istot. Nie rozumieli jeszcze, że wszyscy staną się istotami na wzór Chrystusa poprzez swoje własne postępowanie w ramach reinkarnacji lub fizycznych, powtórnych narodzin.
      Przesąd o „narodzinach z dziewicy” przyczynia się dzisiaj do pogłębienia degeneracji nieintelektualnego chrześcijaństwa. Chrystus przyszedł na świat, aby pokazać, w jaki sposób człowiek może zespolić się z Bogiem, a nie dla żadnego innego powodu. Gdyby Chrystus nie przyszedł na świat jako przykład tworzenia człowieka przez Boga na obraz i swoje podobieństwo, jaka byłaby korzyść z jego inkarnacji na ziemi? Poród dziewiczy jest zupełnie niemożliwy u ludzi i całkowicie sprzeczny z prawdą o życiu – ludzkość jest obecnie dostatecznie inteligentna, aby to rozumieć. Fakt, iż Jezus Chrystus został urodzony i noszony w łonie jako rezultat kulminacji aktu miłosnego kobiety i mężczyzny, podczas ich fizycznego stosunku, zgodnie z wolą Boga, był dla niego oczywistą sprawą. W związku z tym wiedział doskonale, że jest „synem człowieczym” tak samo, jak wszyscy inni, ziemscy ludzie. Wiedział doskonale, że nie był synem boskim w fizycznym tego słowa znaczeniu. Nie zmienia to faktu, że jest on w zupełnie inny sposób spokrewniony z Bogiem i pokrewieństwo to dzieli z ludźmi. Jest to kosmiczne pokrewieństwo rodzinne, które łączy wszystkie istoty żywe w jedno, kosmiczne braterstwo, ponieważ pochodzą one z tego samego źródła i w którego organizmie, to znaczy wszechświecie, wszyscy „żyjemy, poruszamy się i istniejemy”. Skoro źródło jest absolutnym, jedynym prawdziwym Bogiem, można słusznie nazwać nas „synami” tego Boga. Dlatego też Chrystus mógł mówić o sobie jako o synu Bożym, w takim samym stopniu jak są nimi wszyscy inni ludzie, a także wszystkie inne istoty żywe.
      Jak wcześniej wspomniano, jego świadomość kosmiczna lub mentalność ducha świętego była wrodzonym dziedzictwem z poprzednich wcieleń. Dlatego tak szybko mógł rozwinąć swoją ponadziemską świadomość wraz ze wzrostem swego fizycznego organizmu. Kiedy osiągnął trzydziesty rok życia, doszedł, tak samo, jak wszyscy inni ludzie, do swego poziomu rozwoju lub wielkiego duchowego standardu, który posiadał już w swoich poprzednich wcieleniach. Jak wcześniej nadmieniono, ludzkość w tak błędny sposób pojęła Chrystusa, że uwierzyła, iż był to sam Bóg, który wcielił się w małe, ludzkie ciało. Nie istnieje nic bardziej błędnego i odbiegającego od absolutnej prawdy, niż takie przeświadczenie. W jaki sposób Bóg wszechświata, którego organizm lub ciało jest utworzone ze wszystkich dróg mlecznych w makrokosmosie oraz całego mikrokosmosu, a także wszystkich istot w kosmosie pośrednim, mógłby wrodzić się i pomieścić w jednej z tych istot? Mimo iż mamy do czynienia z istotą chrystusową, nie zmienia to sprawy. Gdyby rzeczywiście tak się stało, że Bóg wcieliłby się w jedną, jedyną istotę spośród wielu istot, z których każda stanowi mikroistotę w organizmie Boga, musiałyby wszystkie żywe istoty, za wyjątkiem tej jednej, w którą Bóg się wcielił w swej całości, pozostać martwe i bez możliwości ujawnienia swego istnienia. W jaki sposób jakakolwiek istota mogłaby żyć bez boskiego ducha, który stanowi żywe, rządzące wszystkim „ja” lub centrum wszystkich istot żywych?
      Łatwo zrozumieć, że odnowiciel świata, będący istotą pełną pokory i prawdziwej miłości, naturalnie nie życzył sobie umocnienia tak wypaczonej mentalności, tak błędnego rozumienia boskości. Jego kosmiczna świadomość dała mu całkowite zrozumienie faktu, że był człowiekiem, który poprzez boski proces tworzenia (rozwój przez wiele kolejnych wcieleń dzięki reinkarnacji) stał się doskonałym człowiekiem, istotą chrystusową. Zrozumiałym jest fakt, że nazywał siebie „synem człowieczym”, co było rzeczywistą, niepodważalną prawdą o jego fizycznej tożsamości i o pokrewieństwie z ziemskimi ludźmi w czasie jego inkarnacji w sferze fizycznej. Dlatego też, oczywiście, życzył sobie, aby nazywano go „synem człowieczym”. Był bardzo przeciwny temu, żeby być traktowanym jako boski „jedynak” lub innymi słowy: jedyny syn Boga, tak jak człowiek ziemski może być jedynym synem swego fizycznego ojca. Wiedział doskonale, że nie był synem bożym w większym stopniu niż wszystkie inne istoty, które z duchowego punktu widzenia również są synami bożymi. Fakt, iż traktuje on wszystkich ludzi jako członków boskiej rodziny, daje się wyraźnie odczuć wówczas, gdy przypomina Żydom o tym, że zarówno w piśmie, jak i w prawie wyraźnie jest powiedziane, iż wszyscy „do których słowo Boże dotarło (pisma nie można odrzucić), są bogami”. (J 10,34–35). Z tego punktu widzenia mógł on słusznie bronić określenia siebie samego jako „syna bożego”. Należy zrozumieć, że Chrystus, naturalnie, nie życzyłby sobie, aby go nazywano „synem człowieczym”, gdyby to nie było zgodne z prawdą. Chrystus nie przyszedł na świat po to, aby być kimś, kim każdy inny człowiek nie byłby w stanie być. Był człowiekiem doskonałym, stworzonym na obraz i podobieństwo Boga. Stał się istotą wywyższoną do poziomu, do którego Bóg, zgodnie ze swoim planem, doprowadzi wszystkie inne istoty poprzez swój proces tworzenia. Celem tego procesu jest właśnie stworzenie człowieka na obraz i podobieństwo Boga. Oczywiście istniała bardzo wyraźna, wręcz kolosalna różnica pomiędzy niedoskonałym człowiekiem, a człowiekiem doskonałym, stanowiącym obraz Boga. Właśnie ten boski stan w pełni doskonałego człowieka był tym, który dzięki boskiemu świętemu duchowi lub kosmicznej świadomości, uczynił syna człowieczego przywódcą ludzkości na drodze do całej prawdy, mającej w rezultacie doprowadzić do rozwiązania misterium życia. Został on wybrany przez Boga do wykonania wielkiej misji miłości i mądrości, przeznaczonej dla ziemskich ludzi i to wywyższyło go do rangi Chrystusa. Był „synem człowieczym”, podobnie jak inni ludzie, lecz przeszedł cały swój rozwój przez wszystkie stadia, aż do stadium człowieka doskonałego, na obraz i podobieństwo Boga. Dlatego mógł być przykładem lub objawieniem tej mentalności i sposobu bycia, które – zgodnie z bożym planem procesu tworzenia na drodze rozwoju – zostaną osiągnięte przez wszystkich, bez wyjątku, ludzi. W związku z tym nie może istnieć żadne potępienie, zniweczenie lub wieczne piekło w mękach. Nie stanie się to jedynie za pomocą chrztu lub komunii, lecz przez reinkarnację lub powtórne narodziny w świecie fizycznym, dzięki karmie lub spożywaniu z drzewa wiedzy, które ustalają prawo powodujące, że człowiek w związku z zasadą karmy, zbiera to, co zasiał. Chrystus wiedział, że był „synem człowieczym”, stworzonym na obraz i podobieństwo Boga. Na tej podstawie mógł powiedzieć: „Ja i Ojciec jedno jesteśmy”. (J 10,30) Łatwo zrozumieć jak naturalnym stało się później na świecie określenie Jezusa z Nazaretu słowem „Chrystus” zamiast pojęciem „syn człowieczy”. Rozwiązanie misterium życia nazwano zaś chrześcijaństwem.


Komentarze można przesyłać do Instytutu Martinusa.
Informacje o wadach i problemach technicznych można przesłać do webmastera.