Symbol gwiazdki


Przeczytaj i przeszukaj Trzeci Testament
   Rozdział:  
(1-17) 
 
Wyszukiwanie zaawansowane
Spis treści dla Misterium modlitwy   

 

 
Rozdział 3.
Sposób rozumowania i stosunek do modlitwy u przeciętnego chrześcijanina
Czy przeciętny chrześcijanin nie nauczył się już dawno temu modlitwy w duchu pozbawionym egoizmu? Czyż nie dał Chrystus właśnie poprzez swą modlitwę „Ojcze nasz” doskonałego przykładu, jak powinna brzmieć doskonała kosmiczna modlitwa albo inaczej modlitwa, która służy wszystkim i nikomu nie wyrządza krzywdy? Czyż nie jest ona w głębi swej istoty powszechna i mająca na celu dobro wszystkich? – Czyż nie utożsamia się modlący ze swym otoczeniem i bliźnimi? – Kogo ma on więc na myśli, kiedy używa zwrotu: „nasz” i „nas”? – Naturalnie, że chrześcijanie otrzymali genialny model doskonałej modlitwy, ale nie pokrywa on tego, czego wciąż jeszcze sobie życzą albo też czują się zmuszeni do próśb całkiem „prywatnie”. W tak dużym stopniu nie utożsamili się oni jeszcze ze swoimi bliźnimi, aby czuć, że ich prywatne problemy są nieistotne w porównaniu z dobrem kolektywnym. Właśnie wtedy, gdy staną twarzą w twarz wobec problemów, dotyczących ich własnego losu, uciekają się do modlitwy jako do środka, który ma w cudowny sposób powstrzymać wszystkie mroczne zdarzenia, które piętrzą się nad nimi.
      W tym przypadku jesteśmy zmuszeni doświadczyć, że dotychczasowe wyobrażenie przeciętnego chrześcijanina i jego stosunek do mrocznych zdarzeń w życiu opiera się na wierze w to, że ze strony Opatrzności są one „karą” za „grzechy”, które uczynili. W swoim wyobrażeniu stoją oni przed obliczem „gniewnego” Boga. Ich obraz Boga nie został jeszcze oświetlony jasnym promieniem intelektu. Znajdują się oni nadal pod silnym wpływem wyobrażenia prymitywnego, pierwotnego człowieka, któremu brakuje zrozumienia dla prawdziwej struktury życia. Są przekonani, że źródłem ich nieszczęść i cierpień jest inna istota tego samego gatunku, co oni sami, która żyje według tych samych praw, które rządzą w ich prymitywnej świadomości i ograniczają ich horyzont. Nie znają przecież innej wyższej formy świadomości, niż ich własna, a ta w szerokim zakresie bazuje na zemście i karze, wybiórczym nagradzaniu i faworyzowaniu. Dlatego jest im niezmiernie trudno zrozumieć poziom świadomości, gdzie pojęcia takie, jak zemsta, kara i faworyzowanie są zupełnie wykluczone, a zamiast tego istnieje jedynie wszechobejmująca bezwarunkowa miłość. Przekonanie, że wszystkie mroczne zdarzenia w ich życiu są wyłącznie „karą” boską, stanowi jedyne oczywiste wytłumaczenie. To przekonanie jest tak głębokie, iż nawet życie Jezusa, które było demonstracją tego, że taka miłość rzeczywiście istnieje, nie było w stanie tego przekonania zniweczyć. Czyż nie był On świadectwem wysoko rozwiniętego intelektualnego stanu, w którym nie ma miejsca ani na mściwość, ani na karę? Czyż nie nadstawił On prawego policzka po otrzymaniu ciosu w lewy i czyż nie modlił się na krzyżu, cierpiąc równocześnie, za swoich prześladowców: „Ojcze, wybacz im, bo nie wiedzą, co czynią”? – Czyż uwierzono, że była to kulminacja jego misji? – Czyż uwierzono, że w ten sposób Opatrzność objawiła swój szczególny stan świadomości? – Czy uwierzono, że zbawca świata był przykładem dla przyszłego doskonałego człowieka „na obraz i podobieństwo Boga”? – Nie, nie uwierzono. Prymitywny obraz Boga był tak silnie zakorzeniony, iż musiało minąć następnych dziewiętnaście wieków, aby ta prawda zaczęła powoli przenikać do duchowego życia człowieka. A również dzisiaj tysiące ludzi pracują jako księża w wielu chrześcijańskich społeczeństwach na świecie i ich zadaniem jest pośredniczenie w „modlitwie” i „rozgrzeszaniu”.
      Ponieważ „rozgrzeszenie” może tylko być tym samym, co „uniknięcie kary”, a „kara” jest niczym innym jak „zemstą”, zemsta zaś wyraża „złość”, jest więc chrześcijański obraz Boga wciąż jeszcze „gniewnym Bogiem”. I tenże sam Bóg jest do tego stopnia zły na „bezbożną” ludzkość, że musi On – zgodnie z tym przekonaniem – zostać ułagodzony, aby ludzie zostali uwolnieni od kary poprzez ukrzyżowanie, mękę i śmierć Jezusa. Tylko dzięki temu, że ta niewinna istota wzięła na swoje barki „karę” za „grzechy”, które cała ludzkość popełniła i popełni w przyszłości, mógł ten pałający żądzą „kary” i „zemsty” na „grzesznikach” Bóg zostać ułagodzony. Czy nie był to trochę zbyt brutalny Bóg i Ojciec, ale za to pełen miłości syn? – Nie może dziwić fakt, że ten obraz Boga zaczął coraz bardziej pozostawać w cieniu, a obraz pełnego miłości syna stał się coraz jaśniejszy, zaczął wypełniać ludzkie myśli; że zaczęto go czcić i modlić się do niego jako do „zbawcy” i że każda modlitwa do Boga w jego „imieniu” musi usunąć wszystkie przeszkody i cienie na drodze do nieba. Struktura kościoła chrześcijańskiego w naszych czasach nadal bazuje na tym przekonaniu. Można powiedzieć, że na szczęście nacisk został położony na tego pełnego miłości syna zamiast na trochę dziwnego ojca. Ta szlachetna i doskonała istota, a także jej sposób bycia w stosunku do swych wrogów i prześladowców, nie uszedł uwagi wiernych. Wręcz przeciwnie, oceniono ten sposób bycia jako coś bardzo boskiego i tak wysokiej rangi w stosunku do przeciętnego człowieka, iż sama myśl, że wierni mogliby się rozwinąć i osiągnąć ten sam stopień, wydaje się zupełnie nieprawdopodobna. Wierni jeszcze zupełnie nie zrozumieli, że postępowanie to było właśnie wzorem dla ich własnego rozwoju. Dlatego też jak na razie rezultat zbawienia świata może występować tylko w formie „zbawienia” poprzez „miłosierdzie” albo „pojednanie” z Opatrznością poprzez Jezusa Chrystusa. Rezultat zbawienia świata nie zaowocował tym, że ludzie zaczęli dążyć do wypracowania w sobie sposobu bycia Jezusa, aby w ten sposób zasłużyć na osiągnięcie królestwa niebieskiego poprzez swe własne starania i uczynki. Nie, ludzie chcieli dojść do wspaniałych rezultatów w sposób o wiele łatwiejszy. Dobre uczynki – w tym kontekście – niewiele znaczyły. „Zbawienie” albo osiągnięcie „królestwa niebieskiego” mogło tylko zaistnieć poprzez „miłosierdzie” albo „odpuszczenie grzechów”. Wyobrażenie „miłosierdzia” i „odpuszczenia grzechów” zostało zamienione w „sakrament”, poprzez który źli „grzesznicy” i wszyscy obawiający się „gniewu” Bożego, mogli otrzymać „odpuszczenie grzechów” i uwolnić się od zemsty Bożej, niezależnie od tego, ile innych istot ponosiło równocześnie cierpienia spowodowane ich „grzesznymi” uczynkami. Mogli oni w ten sposób osiągnąć zbawienie, mimo iż ich ofiary cierpiały równocześnie męki spowodowane przez nich. Sakrament ten otrzymał zewnętrzną szatę w postaci ceremonii zwanej „komunią świętą”.
      Jak widzimy, mógł wierzący poprzez „komunię” i modlitwę pozbyć się wyrzutów sumienia, uzyskać spokój, otrzymać „odpuszczenie grzechów” i w ten sposób stać się znowu ulubieńcem Boga. Jest rzeczą oczywistą, ze wierzącemu dawało to uczucie wewnętrznego spokoju. Aby więc osiągnąć taki rezultat, absolutnie niezbędna jest wiara. Jednakże gdy człowiek nie potrafi wierzyć, co wówczas? – „Wiara” nie jest aktem woli. Jest to zdolność, którą człowiek albo posiada, albo też nie. Ci, którzy jej nie posiadają, nie są w stanie wierzyć, niezależnie od tego, jak bardzo by tego pragnęli. Zgodnie z terminologią kościelną człowiek musi wierzyć, aby modlitwa została „wysłuchana”. Ci, którzy nie wierzą, nie mogą w ogóle uczestniczyć w otrzymaniu „łaski miłosierdzia”. Spotka ich zatem „gniew” Boży. Są oni „zgubieni”. Czekają ich wieczne cierpienia w „piekle”. „Płacz i zgrzytanie zębów” stanowi ich wieczną przyszłość, „nie istnieje żadna nadzieja”. Takie jest wyobrażenie Boga w chrześcijańskim kościele.


Komentarze można przesyłać do Instytutu Martinusa.
Informacje o wadach i problemach technicznych można przesłać do webmastera.